Co tu dużo mówić - wracamy z Marmaris na jakiś czas. Teraz po krótkiej integracji zachodzimy na różnego rodzaju spotkania i imprezy,które to wyglądają mniej więcej tak
Zachodzimy do mieszkania,gdzie przed wejściem wyskakujemy z butów,co jest raczej oczywiste. Siadamy,po turecku na ziemi i wsłuchujemy sie w rozmowy po turecku. Hektolitry Herbaty mijają zanim załapujemy kontakt z ludźmi i prowaidzimy jakieś tam rozmowy,ja jednak popełniłem drobną gafe,co wychodzi z faktu żem człowiek raczej niespokojny.
Gospodarz zapytuje się mnie,po 45 minutowej jego rozmowie z resztą imprezy,która odbywała się w języku tureckim, dlaczego to nie odzywam się wcale i siedze cicho. Odpowiadam "Sory ziomek,ale ja po turecku nie mówie nic,i nie bede sie wcinał na chama,skoro nikt nie zagdauje do mnie po Angliesku,a ja nawet nie mam jak wtrącić słowa"
Był to błąd,bo gospodarzowi sie nie pyskuje - koniec imprezy,dziekuje dobranoc. Kontakt urwany. Smutne to troche,ale cóż począć. Może to kwestia ludzi na których trafiamy,albo i nie. Mimo wszystko,zawijamy na mieszkanie.
Przebywamy tutaj jeszcze jakiś czas,chadzamy,spacerujemy i pijemy hektolitry czaju i efesa,po pewnym czasie jednak nadszedł czas na przeprowadzke,i wyjeżdżamy do Akyaki,na ostatnie 2 miesiące pobytu.