Pociąg spóźnia się tylko dwie godziny.Podjeżdża,i jest problem,każdy wagon jedzie do innego miasta. Katowice/Warszawa,Kraków,Wiedeń,Berlin,Lwów. No tak...każdy wygląda tak samo,więc pytamy się Polskiego konduktora w który wagon wbić.Pierwsze słowa po Polsku,usłyszane nie od rodziców przez telefon,ani nie od Karoliny w Turcji ,tylko od obcego człowieka brzmią tak:
"A co to ja,ku*wa,informacja jestem? Do ostatniego!"
Epickość unosi się w powietrzu,dawno się tak nie cieszyłem z tak niefajnego zdania.Ale nic to. Wpadamy do pociągu,milutko się rozsiadmy,i pędzimy 5 godzin do Katowic.Po drodze mijamy oczywiście moje rodzinne Tychy,i czuje się coanamniej zasmucony,ale z drugiej strony powrót do domu,zawsze cieszy!
Przybijamy pięści z Katowicami,a na dworcu już brat,z uśmiechem na twarzy. Koniec epickiej podróży,jednej z ciekawszych jakie miałem. Czasami zastanawiam się czy było warto,i zostawiam to pytanie bez odpowiedź,może kiedyś na nie odpowiem. Nie było łatwo i różowo,ale źle też nie było.
Wpadamy jeszcze do Tychów,jemy,Karolina wpada w pociąg do Wałbrzycha,a ja idę spać. W ten sposób kończy się ta podróż,i ten także dziennik. Uff!